Samotna modlitwa daje nam nowe wnętrze zdolne do przyjmowania innych w ich osamotnieniu i głoszenia im Dobrej Nowiny o Bogu, który nigdy nie pozostawia człowieka jego losowi. Daje ona ku temu konieczną wolność od człowieczych (często) zaborczych oczekiwań, w których nie ma miejsca na sam na sam z Bogiem, ale dojmujące pożądanie wypełniania sobą przestrzeni ludzkich relacji, którego końcem są zamieszanie i ciągły niepokój o swoje życie.
Święta Teresa zachęca, aby początkujący w modlitwie wewnętrznej pielęgnowali ją, „usuwając się na samotność” (por. Ż 11, 9). Dobra troska o modlitwę niesie w sobie konieczność odseparowania się od ludzi i pilnych spraw, aby wrócić do nich z właściwą wrażliwością i gotowością trudzenia się o to, co w życiu naprawdę jest ważne.
Jezus w samotności na pustyni judzkiej przez 40 dni wzrastał ku misji, którą miał wypełnić w posłuszeństwie Bogu. Mimo iż był Synem Bożym, uczył się tego posłuszeństwa przez wsłuchiwanie się w ciszy w rytm swego serca, bijącego harmonijnie z sercem Ojca. Zapragnął takiego słuchania i kształtowania swego wnętrza przed spotkaniem z ludźmi w spotkaniu z Bogiem. Jedno i drugie spotkanie jest przestrzenią, w której nasz duch podatny jest na zmiany. Dlatego tak ważny jest prymat osobistego odniesienia do Boga żywego, aby Jego wpływ osadził nas mocno w miłości chroniącej od każdej ludzkiej manipulacji, na jaką (chcąc nie chcąc) codziennie się natykamy.
Samotna modlitwa daje nam nowe wnętrze zdolne do przyjmowania innych w ich osamotnieniu i głoszenia im Dobrej Nowiny o Bogu, który nigdy nie pozostawia człowieka jego losowi. Daje ona ku temu konieczną wolność od człowieczych (często) zaborczych oczekiwań, w których nie ma miejsca na sam na sam z Bogiem, ale dojmujące pożądanie wypełniania sobą przestrzeni ludzkich relacji, którego końcem są zamieszanie i ciągły niepokój o swoje życie.
Nie jesteśmy w stanie wyeliminować z własnego życia relacji z Bogiem i z innymi ludźmi. Nie uciekniemy ani przed Bogiem, ani przed ludźmi.
Modlitwa natomiast jest ratunkiem przed pogubieniem się w braku orientacji pośród egzystencjalno-moralnych szarości.
Nie zmienimy tego, jak zostaliśmy uformowani w swych rodzinach, społeczeństwie – to wpływało i oddziałuje, aż do śmierci. Jesteśmy uplastycznieni spotkaniem z Bogiem i ludźmi – najgłębszym podobieństwem do Boga i swego otoczenia, przodków; Jego Dobrem w ludziach, a także ciężarem win swoich i cudzych, które przenosisz dalej, póki nie spotkasz w samotności modlitwy Pana dającego Ci nową jakość bytu skierowaną ku innym, dla przełamania przeklętych uwiązań, których żadne egzorcyzmy nie wyeliminują na stałe. Są one sposobnością dla twej walki duchowej, celem ciągle ponawianego odnajdywania się w jedynym zwycięstwie zmartwychwstałego Pana. Dlatego tak ważne jest świadome zdecydowanie się na „pustynne” stanięcie wobec Boga i siebie samego. Dla orientacji i prawdziwej wolności.
Warto, czasami, powtarzać sobie słowa św. Teresy od Jezusa:
„Modlitwa bowiem wewnętrzna nie jest to, zdaniem moim, nic innego, jeno poufne i przyjacielskie z Bogiem obcowanie i wylana, po wiele razy powtarzana rozmowa z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje. Prawda, że ty może Go nie miłujesz. W istocie bowiem do prawdziwej miłości i do trwałej przyjaźni potrzeba, aby z obu stron równe było usposobienie i warunki; ze strony Pana wiemy, że nie może tu nie dostawać niczego, ale my ze swej strony mamy naturę skażoną, zmysłową, niewdzięczną; nie potrafisz zatem zdobyć się na doskonałą miłość Boga przy tak nierównych warunkach. Z tym wszystkim jednak, pomnąc, jak wiele tobie zależy na przyjaźni Boga i jak wielce On ciebie miłuje, przemagaj samego siebie i znoś tę ciężkość, jaką ci sprawuje dłuższe obcowanie z Tym, który tak jest różny od ciebie” (Ż 8, 5).
Wielokrotne naznaczanie siebie w samotności obecnością Boga w modlitwie jest konieczne, aby pozwolić mu przejść do głębi mego istnienia, gdzie On już oczekuje mnie jako swego dziecka, przyniesionego na rękach Dobrego Pasterza. Dlatego „po wiele razy”, bo relacje z Bogiem i tak masz na zawsze, ale świadome jej wybieranie przemieni ją w dobroczynną więź. Świadome mogą być tylko jako wypróbowane, ponawiane w poczuciu konieczności wybierania tego, co już się wybrało. Kontakt z Bogiem to nie nieuważne przeskoczenie z jednej witryny internetowej do drugiej, bez zobowiązań. Bóg nie chce płytkiego spotkania z nami. Nawiązujesz więź, gdy decyzja w Tobie jest naznaczona stabilnością. Chcesz po wiele razy. Wtedy poddajesz się przemianie. Relacja przemieniona w więź. Gdy jednak opowiadasz się po wiele razy za czymś mniejszym niż Bóg, twoje relacje zamieniają się w więzi, które są uwiązaniami, nałogami, parodiami więzi. Tracisz orientację i nie wiesz, czemu czujesz się pogubiony, czemu zostajesz z poczuciem pustki. „My ze swej strony mamy naturę skażoną, zmysłową, niewdzięczną”. On ze swej strony ma naturę czystą, duchową, wdzięczną.
Bez zamiany relacji z Bogiem w więź wszystko i wszystkich będziesz chciał podporządkować swojemu samotnemu „ja” (na końcu osamotnionemu), skazując siebie i innych na skażenie pustką. Funkcjonując jak zmysłowy odbiornik wrażeń, zakłócisz swój rytm serca stworzony do spokojnego miłowania. Tak żyjąc, nie znając pojęcia wdzięczności, bo zawsze za mało dostajesz i nie tak jak byś chciał, bo inni nie są tacy, jakbyś chciał, aby byli. Brak miejsca na wdzięczność, gdy ciągle oczekuje się od stworzeń, aby dawały więcej niż mogą. Nie mogą dać więcej, bo są kruche w swej naturze. To „więcej” to tylko od Niego. Zdobyte w samotności, aby raczej więcej dać niż brać.
Można powyższy fragment z Księgi życia tłumaczyć jeszcze inaczej: „Będąc wiele razy w obcowaniu przyjaźni w samotnościach z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje...”.
Samotność i przyjaźń nachodzą na siebie w spotkaniu modlitwy w nowy nieoczekiwany sposób. Kształtują nowe umiejętności, nową wrażliwość. Stają się warunkiem dobrze przeżytej hierarchii ważności, która uczy dobrze przeżywać samotność w spotkaniu z drugim człowiekiem, bez chorych aspiracji, aby on zapełnił moje puste wnętrze.
Samotność jest bólem, bólem naznaczone jest szukanie Boga, ale wykorzystanie jej na wielokrotne znajdowanie się w jego miłości zmienia ją w inną przestrzeń. Przestrzeń mocnego przekonania, że on mnie stale miłuje. Ja wiele razy to sobie mam przypominać. Aby to wiele stawało się stałe i promieniujące na innych.
Trudna Samotność naznaczona Bogiem jest dynamiczna, „wypychająca” do ludzi. Wyzwalająca z lęku. Ile z twej modlitwy wypływa odwagi do wejścia w świat? Odwaga motywowana nade wszystko głoszeniem dobrej nowiny o Odkupieniu. Tego, że jest inna podstawa mego życia niż moje ”ja”. Jest ON. Jest „On i ja”. Jest „On i My”.
„Bóg daje tej duszy tak gorące pragnienie podobania Mu się we wszystkim, tak żywą bojaźń obrażania Go w czymkolwiek, choćby najmniejszą niedoskonałością, gdyby jej uniknąć zdołała, że dla tego już samego rada by uciekła od ludzi i szczerze zazdrości tym, którym kiedyś dane było, albo dziś jeszcze dane jest żyć na pustyni.
A przy tym jednak chciałaby rzucić się w sam wir świata, czyby tam nie znalazła choć jednej duszy, którą by zdołała skłonić do wierniejszego służenia i gorliwszego oddawania chwały Bogu. I jeśli jest niewiastą, smuci się, że jako taka, będąc skrępowana, tej chęci swojej zadośćuczynić nie może i z zazdrością spogląda na mężów, którym wolno jest publicznie podnosić głos swój i swobodnie opowiadać wszystkim wielmożności tego wielkiego Boga i Pana Zastępów”
(T VI 6, 3).
Owocem dobrego pustynnego spotkania z Bogiem jest misyjna pasja. W jednym podmiocie zbiegają się pozornie dwa sprzeczne kierunki: pragnienie bycia tylko z Bogiem oraz pragnienie ogłaszania wszystkim, jak wielka jest miłość Boga do każdego człowieka. Dlatego może to stać się prostym sprawdzianem prawdziwości spotkania z miłującym Bogiem na pustyni.
Czy nasza modlitewna samotność jest tylko odpoczynkiem od innych, czy raczej spotkaniem z Tym Innym kochającym innych?
o. Piotr Ścibor/ Głos Karmelu
o. Piotr Ścibor/ Głos Karmelu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz