środa, 16 lutego 2022

Bóg Chrystusa. Medytacje trynitarne

Część tak zwanego nicejskiego symbolu wiary, poświęcona Chrystusowi, przedstawia Go najpierw jako „Syna Bożego Jednorodzonego, który z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami. Bóg z Boga, Światłość ze Światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego. Zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu, a przez Niego wszystko się stało”. Do tego momentu słowa Credo odnoszą się do okresu przed stworzeniem świata. Pomost do ziemskiej postaci Jezusa stanowi zdanie: „...dla nas, ludzi, i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba”. 

Nowe niemieckie tłumaczenie nie mówi już o „zstąpieniu” – zapewne wyczuwając, że zrozumienie sensu tego słowa może sprawiać dzisiejszemu człowiekowi znaczne trudności. Musi ono budzić jego opory z dwojakiego powodu. Otóż najpierw pojawia się pytanie: Czyżby Bóg czynił się zależnym od człowieka? Czy to, co przypadkowe, może być przyczyną tego, co wieczne? Czy nie jest tak, że przyczyną dla Boga i Bożego działania może być zawsze tylko On sam – Bóg? Czy Bóg może działać inaczej, niż tylko mając Boga na względzie? Czy też jest możliwe, że Bóg wtedy właśnie działa w sposób boski, działa mając Boga na względzie, kiedy działa ze względu na człowieka? 

Drugi moment powodujący opory jest mniej głęboki, za to jednak bardziej przemawiający do wyobraźni: Czy nie zakłada się tutaj trójkondygnacyjnego obrazu świata, a więc czegoś, co należy do sfery mitu? Czy nie sugeruje się tu, że Bóg mieszka gdzieś w górze, ponad chmurami, ludzie zaś na dole, i że ziemia jest dnem stworzenia, na które Bóg musi zstąpić, aby ponownie doprowadzić wszechświat do porządku? 

Na kanwie tego problemu nasuwają nam się jednak głębiej sięgające pytania, które zarazem pod wieloma względami są odpowiedzią na postawione poprzednio. Nie lubimy myśli, że ktoś ku komuś innemu zstępuje. Nie lubimy posmaku „protekcjonalności”, jaki się w tym określeniu kryje. Wolimy równość. O wiele bardziej odpowiadają nam słowa Pisma Świętego deposuit potentes de sede (możnych złożył z tronu) niż descendit de caelis – chociaż jedno pozostaje w ścisłym związku z drugim, bo właśnie Bóg, który zstępuje, przez to samo detronizuje możnych i czyni pierwszymi tych, którzy dotąd byli ostatni. My jednak chętniej sami zajmujemy się strącaniem możnych, bez udziału zstępującego Boga. 

Obraz świata, w którym nie ma „góry” i „dołu”, obraz świata we wszystkim równego, bez stałych punktów odniesienia, jest nie tylko czymś zewnętrznym. Odpowiada on zarazem nowej postawie wobec rzeczywistości, która wyobrażenie „góry” i „dołu” uważa za złudzenie i chce znieść wszelką „górę” w imię równości, wolności i godności człowieka. I rzeczywiście, w końcu będzie można powiedzieć: Skoro Bóg zstąpił, skoro jest On teraz na dole, to i ten „dół” stał się „górą”. W takim razie dawny podział na „górę” i „dół” jest już nieaktualny. W takim razie obraz świata i człowieka uległ zmianie. Ale właśnie: zmieniony jest on przez Boga, który zstąpił. Tak więc musimy pozostać przy stwierdzeniu: Jezus Chrystus zstąpił. To z kolei oznacza, że istnieją pewne „wysokości” – chwała, władztwo Boga i Jezusa Chrystusa, absolutny majestat Jego słowa, Jego miłości, Jego potęgi. 

Drugi artykuł wiary nie anuluje pierwszego. Nawet po zstąpieniu najniżej, nawet w krańcowym poniżeniu i największym ukryciu pozostaje Bóg kimś prawdziwie będącym „w górze”. Zanim zacznie się mówić o historii zbawienia, musi być mocno wypowiedziane podstawowe wyznanie: „Bóg jest”. Najpierw trzeba przywołać na pamięć święty majestat Tego, od którego wszystko pochodzi; tam, gdzie nie jest on dostrzegany, również zstąpienie Boga traci swoją wielkość i zanurza się w jednostajność bezcelowych obrotów ciągle tego samego. Gdzie nie jest on dostrzegany, tam nie tylko traci wszelkie napięcie i wszelki sens dramat dziejów, dramat człowieczeństwa; tam również człowiek nie staje się coraz większy, lecz coraz mniejszy; nie jest on już przecież w świecie czymś „u góry”, lecz jedną z jego igraszek, w których świat wypróbowuje swoje własne możliwości – „nie rozeznanym jeszcze zwierzęciem” (Nietzsche). 

Kto chce zrozumieć zstąpienie, musi najpierw pojąć tajemnicę wysokości, która tutaj jest zasygnalizowana słowem „niebo”. U początku stoi tajemnica płonącego krzewu – moc nakazująca respekt, wyznaczająca kryteria. Ale ogień płonącego krzewu nie jest pożarem świata w rozumieniu filozofii stoickiej. Dochodzi z niego głos; z głosu tego można się dowiedzieć, że Bóg usłyszał jęki uciśnionych, rozpaczliwy krzyk Izraela. Ogień ten sam już przecież oznacza zarazem zstąpienie Boga, który jest przy skazanych na zgubę. Tak więc pierwsza konkluzja naszych rozważań jest następująca: Nie ma wprawdzie zstąpienia w sensie geograficznym z górnego piętra świata na dolne, ale jest coś o wiele głębszego, co miał symbolizować ów kosmiczny obraz: ruch przebiegający od istoty Boga ku istocie człowieka – i więcej: ruch od chwały ku krzyżowi, ruch ku tym ostatnim, którzy właśnie przez to stają się pierwszymi. 

Całą głębię tego, co ma wyrażać słowo „zstąpienie”, można jednak pojąć w pewnej mierze dopiero wtedy, gdy się prześledzi długą historię zbawienia w pismach Starego i Nowego Testamentu, w których jest ono początkowo jak gdyby małym strumykiem, a potem – niczym rosnąca rzeka – przyjmuje w siebie coraz więcej potoków i dopływów. Ze „zstąpieniem” Boga spotykamy się po raz pierwszy w opowieści o budowie wieży Babel; jest to zstąpienie gniewne, do którego potem, w opowiadaniu o krzewie ognistym, dochodzi nowe, tym razem podyktowane współczuciem i miłością. W tej medytacji chciałbym wybrać po jednym tekście ze Starego i Nowego Testamentu, którym w historii motywu zstąpienia Boga przypada szczególne znaczenie, jakkolwiek samo to słowo wcale w nich nie występuje. 

Fragment pochodzi z książki Bóg Chrystusa. Medytacje trynitarne wydanej w 2022 nakładem wydawnictwa WAM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz